Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Androgyne.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

go, szarpała ostrymi szponami palców, ale nie czuł bólu, szedł zaciekły, straszny — już wyłaniała się potworna głowa ojca rozpaczy i rozpusty, już miał ją rzucić mu pod nogi w ofierze, ale na raz zwinęła się jak wąż, oślizgła się wzdłuż jego ciała, zachichotały rubinowe oczy, zakołysały się nagłym śmiechem dwie łodygi narcyzów, prysły ciemności...