Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Androgyne.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

— jestem tym, który przeżył wszystkie cierpienia, bóle i rozkosze całej ludzkości, i ją od nowa odkupić może:
Kochasz mnie?
— Jesteś Bogiem!
— To jeszcze nie to, co od Ciebie posłyszeć pragnę.
Więc słuchaj:
A kiedy Cię namiętnym rzutem mych ramion na piersi podrzucam, a włosy Twe grzywą się najeżą, gibką trzciną Twych nóg me biodra opaszesz, a usty Twojemi wpijesz się w moje —
kiedy krew Ci w piekło rozkoszy smagam, tak że świat Ci z przed oczu zanika i wieczność cała w jednej chwili się stapia, i bezwładna w mojem objęciu opadasz, gdyby gradem smagana łodyga narcyza —
kochasz mnie wtedy?
Zaśmiała się cicho jakąś bezmierną, obłędną rozkoszą, wtuliła się w niego, objęła go rękami, tarła jedwab swych włosów o jego pierś, a potem patrzała mu długo w oczy; spłynęła cała w jego oczach. Zdało mu się, że całe jej ciało wślizgło się w przez jego oczy aż na dno jego duszy; obwinęło się gorącym wężem wokół jego serca; wtuliło się w każde włókno jego ciała — nie miał już jej przy sobie, była w nim, rozlała się w nim, stopiła się w jego krwi, długim przeciągłym dreszczem upojenia zbiegła jego nerwy:
Kocham Cię! Kocham! Kocham!


O nocy szałów i błędnych upojeń!