Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Androgyne.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

W ciemnej nocy krzyczały dwa wielkie kwiaty; gięły się i kurczyły dwie łodygi narcyzów, a w jakiemś ciemnem morzu ujrzał odbicie dwóch płonących gwiazd.
Rozlewały się na spienionych falach w dwa długie strumienie, rwały się w roztopione bryły na pianę tryszczących grzbietach, to znowu stapiały się w ogromne złociste tarcze, ale coraz zbliżały się ku sobie, walczyły z wód odmętami, wydłużały i kurczyły się, biegły ku sobie wężami światła, rwały się, by rzucić się na siebie, aż wreszcie z wielkim krzykiem zlały się w jedno olbrzymie ognisko.
Tak!
On i ona mieli powrócić do wspólnego łona, by zlać się w to jedno ognisko, w to jedno święte słońce.
Tam się dokona cud; wielki, nieziemski cud:
będzie jednym i niepodzielnym,
będzie Bogiem wszechjedynym, znowu Bogiem, co tu na ziemi rozłamał się w kawałki i cząsteczki, —
odsłonią mu się niepojęte tajemnice, rozwiążą się wszystkie cele i przyczyny bytu, —
i zakróluje nad wszelką ziemią i wszem stworzeniem.
On—Ona.
Amen.


Objęła go pieszczota jej drobnych rącząt, owionęła go rozkoszna woń jej ciała, — dwie gwiazdy jej oczu wiodły go za sobą, a w duszy jego rozanielił się przedziwny szept jej głosu:
Idź już jasny mój, idź za mną!
A on szedł z wielkim tryumfem śmierci w swem