Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

Obrzucasz mnie niesłychanie pochlebnymi epitetami. Nasza cała rozmowa była okresem pełnym obelg — pauzy wypełniałaś płaczem... No powiedz tylko, czy nie dobrze się stało, żeś wcześniej o tem nie wiedziała? Te same sceny byłyby się już od kilku tygodni powtarzały, a to chyba nie byłoby zbyt miłą strawą.
HELENA (wstaje i idzie ku drzwiom).
MLICKI. A więc skończmy raz... Zostaję przy tobie! Będzie nam dobrze razem (uśmiecha się ironicznie). Tak, tak dobrze, bardzo dobrze... (słychać pukanie do drzwi; Helena wychodzi).
MLICKI. Proszę!

SCENA DRUGA.

MLICKI, ZDŻARSKI.

ZDŻARSKI (wchodzi. Powierzchowność zaniedbana, niespokojne ruchy). Dzień dobry!
MLICKI. Skąd się tu wziąłeś?
ZDŻARSKI. Wydarzyła mi się przykra rzecz.
MLICKI. Cóż takiego?
ZDŻARSKI. Kazano portierowi, aby nie puszczał mnie do hotelu, dopóki nie zapłacę rachunku.
MLICKI. Przecież miałeś dziś w nocy pieniądze?...
ZDŻARSKI. Wszystko przegrałem!
MLICKI. Pociesz się, ja też się mocno zgrałem.
ZDŻARSKI. Mogę u ciebie parę dni pozostać? W tych dniach nadejdą pieniądze dla mnie.