samiec, który jest równie silny w duszy parobka, jak naprzykład w duszy człowieka tak moralnie przerafinowanego, jakim ty jesteś. Rozpoczyna się pierwszy akt szczęścia. Czujesz, że wszystko, co kobieta po raz pierwszy daje, to wszystko, co w duszy kobiety jest tylko przeczuciem, obawą dziwną a tajemniczą, pełną strachu i pragnienia, to wszystko już duszy twej, no, dajmy na to, żony — dawno przekwitło: już dawno zapomniała tego pijanego szału, z jakim się po raz pierwszy oddawała; he, he... jest doświadczona, może trochę zimna... bo, bo wiesz w tych chwilach budzi się w kobietach doświadczonych zmysł spostrzegawczy, a wiesz, że my mężczyźni jesteśmy właśnie w tych chwilach niezrównanie komiczni — he, he. Ale może ci przykro, że tę sprawę poruszam?
MLICKI. I tobie się zdaje, że mnie to boli? he, he...
ZDŻARSKI. Nie boli cie to? Toś niezwykły człowiek; nie boli cię nawet to nawet, jeśli pomyślisz, że Olga mogłaby być już matką?
MLICKI (wściekły). Milcz!
ZDŻARSKI. Po co mam milczeć, kiedy to cię nie boli? (zapalczywie). Od człowieka, którego serce szanuję, żądam tego instynktu! Wolno parobkowi go nie mieć, wolno mu brać za żonę kobietę, która mu w posagu przynosi dzieci z innym spłodzone. Ale tobie nie
Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.