jednego pryncypała do drugiego... a pani znajdzie zarobek, bo jest pani przystojna, bardzo przystojna... rozumie pani, co to znaczy?... trzeba być bardzo przystojną, by otrzymać pracę...
HELENA (prostuje się, z załamanymi rękami). Jak mnie pan męczy! jak mnie pan męczy! Co mam począć nieszczęśliwa?... On nie zważa na moje prośby... odtrącił mnie wczoraj od siebie. Całą noc chodził po pokoju. Jak szalony, kładł się i zrywał znowu... i błagał i nogi mi całował... Mój Boże, on opętany... on nie może żyć bez niej — niech idzie — niech idzie — niech zmarnieje przy niej, byle tylko mi nie robił wyrzutów... niech się ze mną dzieje, co chce... byle mnie nie zabijał swoją rozpaczą!...
ZDŻARSKI. On chce panią zmusić swoją niecną komedyą.
HELENA (opamiętuje się). Co pan powiedział? co? Tego panu nie wolno mówić!...
ZDŻARSKI. Owszem! jeszcze raz powtarzam, że Mlicki gra niecną komedyę. To nie miłość, co go ku niej ciągnie, to próżność — prosta, marna próżność.
HELENA (wybucha gniewem). Pan kłamie! (naraz patrzy nań dziko i krzyczy). Pan ją jeszcze kocha! kocha! kocha!...
ZDŻARSKI (wstaje zmięszany).
HELENA. Milcz pan! pan ją kocha! pan się chce mścić
Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.