Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

szczęściu, do którego tak dążysz — To nie fraszka nazywać kobietę z jej przeszłością — swoją żoną.
MLICKI (gwałtownie). Powiedz raz do djabła, dlaczego wciąż tę głupią przeszłość wywlekasz?
ZDŻARSKI. Byś się opamiętał.
MLICKI. Ale przecież ja wiem o wszystkiem.
ZDŻARSKI. He, he! o wszystkiem! Tu nie idzie o to, że się wie o jakimś gołym fakcie, n. p. należała do tego lub owego. Tu idzie o drobne szczegóły, o te maleńkie i drobne tajemnice sypialni... Te drobniutkie szczegóły he, he! jak mam je nazwać? te wszystkie tajemnicze pieszczoty, które trzeba przed światem kryć — ha, ha, ha — wiesz, te wszystkie pieszczoty, których małżeństwo nie zna. W małżeństwie nie ma tego drżącego strachu, tego nasłuchiwania, czy ktoś nie przeszkodzi, tego tajemniczego skradania się po ciemnych schodach do kapliczki miłości...
MLICKI (zbolało, jakby do siebie). Wolę to, jak żyć bez niej... (chodzi niespokojny, naraz śmieje się krótkim, urywanym śmiechem). Może jeszcze masz co na sercu?...
ZDŻARSKI. Owszem. Daj mi papierosa.
MLICKI (podaje mu etui z papierosami). Masz jakie wiadomości z kraju?
ZDŻARSKI. Natrętny ci jestem?
MLICKI. Bynajmniej, ale jutro opuszczam to mieszkanie.
ZDŻARSKI. Tak? hm... (sięga po pugilares). Załatwimy