Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

zdziwiona, potem na Mlickiego; chwila przykrego milczenia).
MLICKI (opanowuje się, bierze ją za rękę i chce ją wyprowadzić). Chodź!
HELENA (rzuca się na nich, szukając słów, wyciąga rękę, wskazując na Olgę). Ta! ta!...
OLGA (bardzo zdziwiona). Czego chce ta pani?...
MLICKI. Proszę cię, Hela, nie rób już scen... (do Olgi stanowczo). Chodź!
HELENA. Idź pani, precz! precz! Chcesz go pani zniszczyć, jakeś Zdżarskiego zniszczyła?!
OLGA. Ale czego pani sobie życzy odemnie? Ja przecież nie chcę nikogo niszczyć!...
HELENA (błagalnie do Mlickiego). Zostań, zostań! twoim psem będę, rób ze mną, co chcesz! Bij, zabij! — rób co chcesz, tylko nie opuszczaj mnie! (do Olgi). Idź pani, idź! Ja z nim żyłam dwa lata, on mój... mój!... Pani dość ich znajdzie — ja mam tylko Stefana, zostaw mi go pani! Ja oszaleję!
OLGA (patrzy chwilę na Helenę, potem na Mlickiego i wychodzi. Za nią idzie Mlicki. Helena patrzy błędnie na niego, wyciąga ku niemu ręce i cofa je bezwiednie. Po wyjściu Olgi i Mlickiego ogląda się nieprzytomnie, rzuca się ku drzwiom i pada).

KURTYNA.