Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

OLGA. Poczynasz o tem wątpić?!
MLICKI. Nie, nie wątpię... zresztą głupstwo! Przypomniało mi się tylko pierwsze wrażenie. Byłaś wtedy tak zmęczona, taka zimna...
OLGA (przerywa). Nie, nie, to nie to, to nie twoje pierwsze wrażenie... (patrzy na niego z smutną powagą). Twoja miłość nie ta co była. Obce struny dźwięczą. Nie czuję jej tak, jak ją dawniej czułam... Podejrzywasz mnie, śledzisz, analizujesz każde moje słowo. (Zwątpiała). Zdżarski pracował nad tobą — o! jak ja jego słowa słyszę, jak czuję cały ten jad, który ci w twoją miłość wszczepił.
MLICKI. Powiedz mi tylko, dlaczego Zdżarski taką ma wściekłą nienawiść ku tobie?...
OLGA. Chciał koniecznie, żebym poszła za niego... (nagle). Powiedz mi Stefanie otwarcie, co ci Zdżarski mówił o mnie? Powiedz mi całą prawdę...
MLICKI. Nic mi nie mówił. Jedna tylko (jąka się, a potem ochrypłym głosem). Bardzoś go kochała?
OLGA. Kogo?
MLICKI. Jego — Pretwica!
OLGA (załamuje ręce). Więc i to jeszcze! Boże! co za nieszczęście! Więc to było tylko urojeniem, senną marą... (opada całkiem). Nie, Stefanie, nie mam siły walczyć z widmami! Nie mam siły kalać się temi wspomnieniami. Nie chcę, żeby mi je przypominano.