Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.
(Pauza).

OLGA. Kiedyż nareszcie będzie pan łaskaw opuścić mnie?
ZDŻARSKI (brutalnie). Kiedy mi się będzie podobało!
OLGA (zrywa się). Czyś pan zwaryował? Co się panu dzieje? Czego pan chcesz odemnie?
ZDŻARSKI. Chwileczkę cierpliwości!
OLGA. Pan mi grozisz?
ZDŻARSKI. Bynajmniej. Ale chętnie chciałbym się przekonać, czy tchórzliwe, chytre i obłudne sumienie jest w stanie zepsuć szczęście ludziom postępu, ludziom inteligentnym.
OLGA (dumnie i z pogardą). Słuchaj pan! Był czas, że miałam litość nad panem. Czułam, że byłam powodem pańskich cierpień i cierpiałam z panem pospołu... Chciałam pana choć w części odszkodować — miałam na myśli proste odszkodowanie — trochę przyjaźni...
ZDŻARSKI. Aleś ty fenomenalną komedyantką! he, he! Kochałem panią, a pani zadawałaś sobie trud, by mnie z miłości wyleczyć! Czyś ty mi kiedykolwiek powiedziała, że nie mogę mieć nadziei? Czyś nie siedziała ze mną w ciemnym gabinecie przy szampanie, nie pozwoliłaś się wziąść na ręce i nieść na trzecie piętro, rozpuszczać włosy i całować? zawsześ mi zostawiała otwartą furtkę i jeszcze przy końcu podawałaś mały paluszek.