Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W pierwszej chwili pociemniało mu w oczach. Ludzie sunęli, jak cienie bezwymiarowe, czarne nietoperze przelatywały bezgłośnie tuż obok niego — ehe! to welocypedy — czarne, chyże chmurki toczyły się zwolna po bruku — to pewno dorożki — a całe powietrze wyło, huczało, dudniało, tak! jak najwyraźniej powietrze samo czyniło ten nieznośny łoskot, gwar, huk i szum — bo przecież te cienie, te nietoperze i te chmurki całkiem bezgłośnie fruwały naokoło niego.
Wlepił oczy w cały szereg białych, świetlanych globów, co wyciągniętym rzędem wisiały w tem nieznośnie rozbrykanem powietrzu. Zastanawiał się, jakim cudem te białe księżyce, a tyle ich było, mogły tak swobodnie wisieć w przestworzu, a nagle drgnął, oprzytomniał.
— Toć to lampy elektryczne — pomyślał uradowany. Już, już widocznie chciała go gorączka opanować, ale on, pan życia i śmierci, nie pozwoli, by cośkolwiek miało mieć władzę nad nim. A będzie czuwał, wszystkiemi siłami czuwał, by jasności jego mózgu nic nie mąciło, by majaku rzeczywistości nie opanował majak gorączki. Wprawdzie to na jedno wyjdzie, bo to majak i tamto również, ale tamten majak stały, więc wygodniej go kontrolować.
I uczuł teraz taką moc, że zdawało mu się,