Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś miłosierny, a spragniony samiec weźmie cię do siebie...
Nagle zastanowił się. Brwi ściągnęły się, twarz wykrzywiła się dzikim śmiechem, zerwał się, strzepnął palcami, z oczu spełzła gorączka, i teraz patrzył na nią zimnym, obojętnym wzrokiem.
— Zdumiewające, że mi to już dawno na myśl nie przyszło. Myślałem — że już wszystko załatwiłem, nie chciałem już o niczem myśleć, a teraz widzę, że przed swojem przedzierzgnięciem się w boską formę mogę tu jeszcze komuś wielkie dobrodziejstwo wyrządzić, piękny, szlachetny czyn spełnić... Ha, ha, ha!... jak dobrze, że cię spotkałem — wprawdzie to tani, bardzo tani czyn, ale dla was, nędzarzy, mój najmarniejszy czyn jest czemś wielkiem, niesłychanem... To zupełnie tak, jak gdy człowiek, który za chwilę ma się powiesić, wyrzuci z kieszeni kilkadziesiąt tysięcy rubli: jemu to na nic, a bezbrzeżne szczęście dla żebraka.
Mówił szybko, bez związku, oczy jego nabierały coraz więcej zimnego blasku, a usta kurczyły się w szyderczej pogardzie.
— Cóż to — wstajesz? na drzwi się oglądasz? myślisz, żem oszalał? Nie lękaj się... siadaj!
Szerokim ruchem pociągnął ją za ramię i zmusił, by siadła.