Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

Szli razem, jakby się już od dawna znali.
Wieczór zapadał. Na ulicach roiło się od ludzi. Po skwarnym dniu wszystko wyległo na ulicę, by szukać orzeźwienia — ale napróżno. Nad miastem znęcać się zdawało parne, duszne powietrze, a niebo wyglądało, jak olbrzymia, ołowiana blacha, roztoczona nad miastem, do białości rozpalona rozjuszonym ogniem obłąkanego słońca.
— I to już tak cały miesiąc — pomyślał Bielecki.
— Kiedy się te upały wreszcie skończą? — powiedział.
— Ja się bardzo dobrze czuję w tej spiekocie, marzę o całkiem innem jeszcze słońcu — gdzieś w Afryce, albo na wyspach Ognistych.
— Ale w tym wypadku niech pani ma trochę względu na mnie — ja już ledwo dyszę. Wejdźmy tu — o! do tej kawiarni, duża, wysoka, ciemna i chłodna.