Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedyśmy już zliczyli wszystkie kity dziewanny, wszystkie kwiaty bławatków i maków, znudzili się oglądaniem olbrzymiego pieca wapiennego, który wygląda, jak baszta starego zamku, — nagle, powietrze rozdarło się przeraźliwym świstem, i z za pagórka wysunęły się kominy dwóch lokomotyw przechylonych na bok, jak koń w arenie cyrkowej.
Długi szereg wozów wtacza się na stacyą, i w tejże chwili powstaje zamieszanie i popłoch. Kobiety biegają jak wystraszone kuropatwy, wspinają się na wysokie stopnie wagonów, dzieci piszczą, tłomoki rzucają się gwałtownie — bieganina, zamęt i gorączka całkiem zbyteczne wobec dobrodusznej cierpliwości pociągu.
Nakoniec: Fertig! Gotów!
Gwałtowne, lecz bezskuteczne szarpnięcie, — jeszcze raz... i ani z miejsca. Hop! siup! jeszcze mocniej, i wśród szyderstw i śmiechu potrącających się o ławki podróżnych, ruszamy zwolna, przy odgłosie astmatycznych oddechów lokomotyw, rzucających w górę białe, urywane kłęby pary.
Jak wszędzie u nas, tak i tutaj lud mało jeździ kolejami. We wszystkich za to wagonach, widać Żydów wszelkiego gatunku. Od kosmopolitycznych, ostrzyżonych i wygolonych typów giełdowych, drzemiących na poduszkach klasy pierwszej, do połyskujących czarnym atłasem chałatów, świecących pończochami, zdobnych w pejsy i czapki nastrzępione ogonkami tchórzy czy kun, Żydów czystej krwi, wyglądających z okien klasy trzeciej.
Spora garść podróżnych, jadących do rozmaitych karpackich stacyj klimatycznych, po większej części odbywających tę drogę poraz pierwszy, wisi ciągle u okien, szuka gór z jednej lub drugiej strony toru kolejowego, i wybuchami podziwu i zapału wita nawet skały na Podgórzu, — pierwsze skały, jakie w życiu widzi.
Droga odrazu zaczyna się wić, jak wąż chcący się ugryźć w ogon, — skręca się i rozkręca, wznosi się i opada wśród biegnących na prawo i lewo wzgórz i jarów, — a ciągle w górę i zawsze z tym samym trudem ruszając ze stacyi.
Podróżny, jadący z północo-wschodu, przywykły do naszych bufetów stacyjnych, pełnych rozmaitych zakąsek, ostawionych mnóstwem butelek, ozdobionych kwiatami lub gipsowemi figurami Danta, spoglądającego smutnie na kanapki z serem, albo Michała Anioła odwracającego się dumnie od śledzia w garniturze, — podróżny taki, dozna tu wielkiego zawodu, licząc na uprzejmość kolejowych restauracyj.