Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

błękitnemi, nikłemi cieniami — cały ten, zwykle dziki i niedostępny świat górski wznosi się dzisiaj łagodny i uprzejmy.
Wśród tego otoczenia, zmieszani z góralskim tłumem, kręcą się wszędzie, na wszystkie strony goście-panowie.
Zjawiają się tu oni razem z ciepłem, z letniemi deszczami. Jak bociany i jaskółki wędrują z różnych stron świata, wiją sobie chwilowe gniazda i osiadają na parę miesięcy.
Przychodzą tu, jak wyziew letniego parowania ziemi. Są oni dla tego ubogiego i dzikiego zakątka bogactwem tak naturalnem, jak urodzajny muł dla brzegów Nilu. Z pustyni skalnej, bezpłodnej, z łożysk lodowców zawalonych trupiemi rumowiskami granitów, ze ścian stromych, na których źdźbło porostów utrzymać się nie może, wyrasta plon nieposiany, stokroć obfitszy od lichego i niepewnego plonu owsa lub gruli, na jakie stać jedynie tutejszą rolę.
Napływ krajcarzy z kieszeni gościa, jest dla górali wynagrodzeniem za ich miłość do tego ubogiego kraju, jest odpłatą za twardą walkę z naturą wrogą, jałową, ubogą i dającą tyle, że jak któryś z nich mówił: „Ja ta, i nie jem, tylko zyjem.“

Goście ci są jednem z najwdzięczniejszych zbóż do uprawy. Zwłaszcza z początku, kiedy wymagania ich były nadzwyczaj małe, a ilość zostawionych dutków nieproporcyonalnie wielką, panowie nie ustępowali plenności nawet pszenicy.

Dziś stosunki się zmieniają. Goście, tak jak rośliny, wymagają staranniejszej i kosztowniejszej uprawy, większego około siebie zachodu. Niemniej jednak są oni dobrodziejstwem Zakopanego i tych wszystkich podkarpackich dolin, do których sięgają ich wędrówki.
Kiedy, przed laty, prof. Chałubiński odkrył Tatry, pierwsi liczniejsi wędrowcy wpadli na widok górali w zachwyt bezgraniczny.
Chłop, który im był znany, tylko jako leniwy parobek, lub sąsiad wykradający las i wypasający zboże; jako niewolnik, całujący pokornie ręce i zawsze podejrzany o najlichsze instynkta; który mieszczuchom