Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 145.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nim się do niej przyzwyczai, nim się ją pozna, przechodzi się wobec niej chwilę niepokoju i zniechęcenia.
Szliśmy więc w górę rozsypani wśród wielkich głazów, tonąc w ogromnych przestrzeniach porosłych ciemnemi krzakami kosodrzewiny.
Słońce nad nami wisiało u stropu, jaskrawo obrzeżając skały i igliwie kosówki, ślepiąc garściami blasków leżących na źródliskach. Wielkie kępy mszarników pokrywały krzaki borówek i kity paproci. Wśród kosodrzewiny i w przerwach między głazami leżał cień granatowy, głęboki.
Towarzystwo rozciągnęło się długim sznurem, gubiąc się wśród labiryntu przejść i dróżek.
Im wyżej, coraz wyraźniej dochodził szum potoku, aż wyszliśmy nad granitowe łoże, w którem z rykiem kotłowała się w pianach wściekła woda, niecierpliwie rzucając się na kamienie tamujące jej przejście.
Słońce wdzierało się ostremi smugami w ciemną, otuloną w kosodrzewiny kotlinkę, z której perć schodzi na wody potoku.
Ponad wzburzoną falą, wśród ogłuszającego jej ryku, na kamieniach wystających ponad piany, zewsząd obryzgiwana wodą chwiała się młoda dziewczyna, podając staremu przewodnikowi rękę i skacząc z głazu na głaz.
Przeprawa ta, pod okiem kilkunastu mężczyzn, ponad wściekłą wodą, która swoim impetem zdaje się porywać, swoim rykiem grozić, ponad którą leci, jak jej oddech wirowaty, powiew wiatru, — robiła widocznie wrażenie na dziewczynę. Więc też stanąwszy na drugiej stronie potoku, z twarzą purpurową, nie śmiała oczu podnieść na leżących w mchach nadbrzeżnych podróżnych, owianych dymami papierosów.
Na tej drodze ciągle się napędza nowych ludzi, traci się ich gdzieś w tym chaosie ruin skalnych, i znowu się spotyka na wyższych piętrach zawiłego gmachu.
Wydostajemy się ponad gąszcz kosodrzewiny. Wielka, granatowa, prawie czarna tafla stawu leży pod nawisłemi nad nią, z prawej strony, ciemnemi skałami; w głębi, ponad szary próg kamienny wystają wysokie, ostre wirchy; na lewo olbrzymie szare rumowisko skalne, poplamione rudemi mchami, zielenią szywarów i ciemnemi krzakami kosówki.
Perć idzie ponad stawem. Patrząc z góry na jego powierzchnię, widać, przez płytką wodę pobrzeża, dno zawalone kamieniami, świecącemi zpod błękitnego przeźrocza, jak zatopione odłamy lodu. Dalej, ku środkowi, cień tajemniczy gęstnieje, aż w końcu przechodzi w mrok nocy, która zdaje się drzemać tam zatopiona w nieprzejrzanych głębiach.