Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i raz ostatni jeszcze okazują przed właścicielką pomarańczowego szala swoją galanteryę niezwykłą, swoje spotniałe twarze i zdyszane płuca.
W końcu cała banda zebrała się u podnóża Zawratu i ruszyła ku południowi, wstępując odrazu w zamęt zrzuconych jedne na drugie, ogromnych brył granitowych, pokrytych żółtym, jak siarka, porostem poplamionym czarnemi łatami, suchym i zwartym szczelnie z powierzchnią granitu.

do okoła stawu.
To, co się z góry wydawało złotym żwirem, na którym leżało oko pawiego pióra, jest wielką doliną, potrząśniętą odłamami, spadłemi z otaczających ją wirchów, głazami, na które trzeba się wdrapywać, staczać z nich, przeskakiwać ciasne między niemi szpary, wciągać się na rękach na szorstkie zręby, pracować nogami, rękoma, grzbietem, skupiać uwagę, żeby nie złamać nogi, nie wywichnąć ręki, a co najmniej potłuc się i obedrzeć golenie. Jest to chaos, labirynt, zamieszanie małych celek, wązkich