Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sztuki, wpływają na zastój handlu obrazami; że dziś najlepiej w Monachium maluje, to jest bierze największe pieniądze Kowalski, większe nawet od Brandta. Z Niemców najlepszym malarzem jest Claus-Mayer. Szalone pieniądze bierze! Potem twierdził, że gór malować nie należy; że dziś jedynie wnętrza pod światło i polowania na śniegu są verkäuflich, że gór nikt nie zrozumie, nie kupi, że sztuka nie istnieje dla sztuki, tylko dla publiczności, z którą się należy rachować...
Tymczasem słońce gasło gdzieś za otaczającemi nas dookoła szczytami. Niebo jaśniało nikłe i przeźroczyste, zabarwiając się ku zachodowi żółtawym pobrzaskiem, blednąc u stropu i szarawym błękitem zapadając za grzbiet Hrubego Wirchu. Kilka gwiazd świeciło białym blaskiem z dna przeźroczy.
Zachodzące na niebo wirchy stały, jak wielkie kryształy szkła fioletowego; — ostre, wyraźne, rysowały się szczerbatemi sylwetami na jasnem tle powietrznej bani. W barwach nieba i ziemi, w chłodnem powietrzu, w blasku gwiazd czuć było jakąś świeżość, czystość kryształową — jakąś siłę młodą i jasną.
Z mrokiem nocy, na wschodnim krańcu Hrubego Wirchu ukazał się ostry brzeg księżyca, szybko wypływającego na niebo. Błyszcząca tarcza zdawała się toczyć po szczerbach długiego grzbietu, zasuwając się za małe turniczki i skalne garby i ciągle uderzając się o chropowaty tułów góry.
Rozżarzona watra, paliła się wielkim, jasnym płomieniem nad stosem czerwonych węgli, w których tkwiły czarne kłody i gałęzie.
Przewodnicy warzyli dla siebie herbę, jedli chleb z wielkich bochenków, częstowani zresztą przez panów wszystkiemi specyałami, jakie przydźwigali w swoich dwunastu torbach.
Nikt nie chciał właściwie spać, — zmęczenie jednak i to, że jutro ze słońcem mieliśmy wyruszyć, kazało spróbować noclegu, na kupach szczawiu rozesłanych w szałasie. Więc pod pozostałą częścią dachu położyliśmy się rzędem, owinięci we wszystko, w co się owinąć dało.
Zgaszono świecę; — do ciemnego wnętrza wdzierał się migocący blask ogniska, cicha rozmowa górali, trzaskanie kłód, i czasem zalatywał cichy szum wód dalekich.
Ani sposobu zasnąć.
Z chwilą, w której ciało znalazło się w zupełnym spoczynku, mózg w ciszy i mroku rozpoczął swoją robotę porządkowania wrażeń, robotę bez końca, rozrastającą się całemi legionami wyobrażeń, wniosków i myśli.