Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 226.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

We mnie budził się strach, który starałem się przezwyciężyć, zaciskając zęby tak, że się o mało nie potrzaskały.

— Niech go dyabli wezmą! — mówił mój najbliższy towarzysz. — Trzeba go zostawić, bo wszyscy pozlatujemy z taką małpą!
Byliśmy po raz pierwszy w górach; to, co nas czekało, było tajemnicą; wyczerpanie po trzydziestu godzinach marszu bez snu osłabiało; a zresztą, któż tam wie, jak się strach udziela? jak się udzielają ludziom te wielkie impulsa, które ciągną całe tłumy na pasku jednej myśli lub uczucia?
Wiedział o tem coś nasz towarzysz — hypnotyzer! Właśnie nasz dowódzca odprowadził go na bok, w dół głęboki, rodzaj niezajętego świeżego grobu i tajemniczo coś mu mówił. Tamten się wzbraniał. Słychać było, że mówią po francusku, wytrzęsali przytem rękoma, a na twarzach widniały frasunek i zakłopotanie.
Na rekrutów taternictwa cała ta sprawa i tajemnica oddziaływały w sposób coraz gorszy. Odwróciłem się, i zapaliwszy cygaro, które gryzłem niecierpliwie, starałem się wyciągnąć Sabałę na gawędę.
Kiedym się znowu obejrzał, hypnotyzer klęczał między rozstawionemi nogami wybladłego Tyrola i odbywał nad nim swoje tajemnicze praktyki... Ostatecznie, zdobyto na malarzu tyle, że się dał podnieść i wisząc na ramionach dwóch górali, zaczął się staczać na dół, przebierając