Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 229.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Natychmiast zaczynamy się szykować, przewodnicy i podróżni kolejno jeden nad drugim.
Więc mamy iść na tę bestyą?
Doznaję uczucia, jakgdybym wchodził do dentysty, — nie chcę, a muszę — i idę.
No! w porządku! ruszamy — marsz!
Lecz w tejże chwili, zachrobotały żelaziwa tyrolskich trzewików, i nasz towarzysz skoczył w dół i zaczął uciekać w stronę widniejących w dali węgierskich równin, przeciętych szarą nitką kolejowego toru.
— Ja nie chcę! proszę mnie puścić! Ja nic nie chcę! Ja sam pójdę! Proszę mnie zostawić! — wołał zduszonym głosem, a za nim pędził przewodnik i łapał go wpół, jak cielę, które uciekło ze szlachtuza.
Spojrzałem w górę na mego najbliższego sąsiada, twarz jego była zieloną. Czułem, że jeżeli w tej chwili nie wezmę siebie za łeb i nie wstrzymam szturmującego do mózgu strachu — to po mnie! Czułem zresztą, że wzruszenie i niepokój jest dokoła...
No, uładzili się w końcu z malarzem, — zostawiono mu przewodnika, który miał go odprowadzić dolinami do kolei.
Zawracamy w górę i idziemy. Milczenie. Tylko pod wspinającemi się nogami dygocą ostre, trące się o siebie granitowe gruzy.
Przewodnik zaczyna coś mówić o znikłym malarzu; proszę, żeby dał pokój, żeby o nim nie wspominał: — „Milczcie do dyabła!“ — wołam w końcu z gniewem i prowadzę siebie w górę.
Wznosimy się gwałtownie ku górze po ruchomych głazach. Ktoby chciał wiedzieć, jak to wygląda, niech wyobrazi sobie prostopadłą ścianę, wysoką, bardzo nawet wysoką, przy której usypano okruchy skał — żadnych osłon, żadnych poręczy.
Za każdym zakosem człowiek czuje, że się chwieje coraz wyżej ponad ziemią. W pół góry, może, stajemy na odpoczynek. Każdy na głazie, na którym stała jego noga, — jedni nad drugimi, dotykając nogami kapeluszy tych, co są niżej, a kapeluszami łydek tych, co są wyżej.
Weszliśmy do cieniu, dyszącego chłodem; a że mam reputacyą popsutą, wskutek dłuższego pobytu w Meranie, więc nasz dowódca, a mój przyjaciel, troskliwy o moje zdrowie, mówi tonem przekonywającym:
— Włóżcie serdak!
Tu, robi się coś nadzwyczajnego. Nigdy nie mam zwyczaju kłócić