Ta strona została uwierzytelniona.
(Pochylając się przed starą, domawia ostatnich słów, prawie że uklęka, a posłyszawszy kroki w pokoikach, odbiega szybko do swej komory).
(Tejże chwili we wrotach staje ksiądz w białym długim płóciennym kitlu, w ogromnym słomkowym kapeluszu).
(Parobek tymczasem krzesła poznosił, ksiądz i matka siadają przeciw siebie przy stole).
KSIĄDZ.
Trza się wam, matuś,
winem skrzepić.
MATKA.
Abo mi raczej wstać, a nie pić,
i pójść.
KSIĄDZ.
Cóżbo wam, takeście zmarnieli
po jednem słowie, jakoż śmielej
mam gadać, — coście przódzi chcieli
poznać, —
zdam na dzień inszy.
MATKA.
Czoło pali...
KSIĄDZ.
Co wam? wy drżycie.
MATKA.
Czepiec zejmę,
pali bo głowa.