Strona:PL Stanisław Wyspiański-Klątwa.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.
MATKA.

Żegnaj mój synu, niech Bóg chroni
od nieszczęść dworek twój, zagrodę;
jeno ja zdala pójdę, wrócę
do wsie, z którejem przyszła;
to, com ujrzała, com przeżyła,
z reszt dni żywota zdarło pogodę.
A nim odejdę pozwól mi pojrzeć
na niewiniątek twoich urodę,
niech je pogłaskam po jagodach,
główeńki przytulę, przycisnę
do serca, co się lęka...
..............
A jeśli łzami w oczach łysnę,
niepatrzaj, — bo mnie pali męka
łez, co wypłakać się nie mogą
nad ich Niedolą...
(Urywa, gdyż tejże chwili słychać uderzenie drzwiami w pokoikach; młoda, która się z wewnętrznej izdebki do pół pokoju wysunęła nasłuchująca, teraz nagle zemknęła na tył domostwa; ksiądz wchodzi w sień, za nią poszukujący; — z po za węgła dworku którędy obiegła, zjawia się młoda; przypada klęcząca do nóg starej i po nogach ją całuje).

MŁODA.

Słyszałam wszystko, Pani-matko,
pozwólcie się nazywać.

MATKA.

Tyżeś przyjęła syna w łoże,
jak kochać, jak przeklinać.