Strona:PL Stanisław Wyspiański-Klątwa.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

(Idzie powolnie, okalając domostwo; drzwi na plebanii ostawiła otwarte, z widokiem na przestrzał, więc ją widać teraz, gdy idzie przez natonie, po drugiej stronie budynku. — Po chwili widać ją jeszcze raz w górze ponad dworkiem, idącą wzdłuż wału, aż znika w ugorze.
Po jakimś czasie słychać zdaleka turkot wozu, coraz się zbliżający; wozu, który pędzi; w pobliżu plebanii słychać jak na gościńcu gwałtowny turkot naraz ustaje; wóz się zatrzymał, ktoś z wozu słychać jak zeskakuje na równe nogi — biegnie ku plebanii, — ksiądz. Dopada szybko wrotek ogrodu, pędem biegnie ścieżką do wrót, wpada w sień, widać go poprzez okna, jak obiega pokoje; nieznalazłszy nikogo, wychodzi znów poprzed wrota sionki, na ogród. Od strony kościoła spieszy pustelnik, zdala już dając mu znaki).

KSIĄDZ.

..............
..............
jednak jej nie ma.

PUSTELNIK.

..............
Nareszcie, — wracasz —
by niezapóźno!

KSIĄDZ.

Co wy mówicie, — pędziłem konie
w cwał.