u wrót grobowca, który sypię
ojcu, — mnież cieszyć się na stypie?
O żegnaj, lice zadumane, —
żegnaj, w dalekie idę kraje,
na elizejskie ciche gaje
i wzrok się myli, oczy lsną
i ledwie syna cię poznają,
bądź zdrów, — o nie plam ty się krwią — !
Czemuż to ręce załamane?
Mój czyn — tam — znak — ostatni kres,
tam krew — mój ojciec kona tam
i ja w ustawnym żalu łez.
O precz, — o precz — wyzwolin mnie,
bo mię ten ciężar łzawy gnie.
Ja nie chcę łez, — chcę krwi, chcę krwi! —
— Ojcze!
O nie plam ty się krwią —
Chcę krwi, — ach głos — czyj szept, czyj cień — ?
Po szybach wicher brzękiem gra,
na ulicach się huragan zrywa.
Tłum ludzi pędzi, — tam, to tu —.
Zmęczonym tak — o snu, — o snu, —
bezsennych nocy tyle
a tam się obudzą za chwilę,
tam wstają, gonią, rodzą myśl,
budują państwo — ognia żedz! —
O czemuż mnie nie wolno biedz — ?