Co ty za duch, — ty mój wróg;
nie tenci mój, — co tobie Bóg.
Jakoż podam dłoń?
Ja widzę, iż ciebie pali skroń.
Tyś powalony mieczem padł — ?
Własny zabijał mnie brat
i własny syn złorzeczył.
Przekleństwem mnie Bóg strącił, Kat.
Jemużem dziś władztwa przeczył;
jakoż mnie pchnął los w ten bój,
gdym chciał boju powstrzymać i ognie;
czylim wiedział, że zapęd mnie pognie
i połamie, jak zbroję skruszałą
a serce się ozwało
zapóźno. — O syny, o ojczyzno, o bracia!
Daleko wy odemnie, daleko.
Już mnie głosy wieczyste wezwały,
już tylko wołań mych echo
jękliwe w parku się błąka;
też mi czekać, bym rychło powiezion
był w miejsce spokoju, gdzie łąka
wiecznie kwitnąca; — —
a dusza jeszcze tęskniąca, —
a serce, czego nie przebolało
żywe,
teraz się upomniało tęskliwe.
Wot tobie, duszo, upały