Ta strona została uwierzytelniona.
Mój uśmiech nie szczery —
nie łudź się — patrzę śmiało?
skąd? — gdy raczej mi przystało
do ziemi przykuć wzrok. —
Nie wierz temu: to maniery
zwykłe — kłamstwo co krok.
Myśmy tak się z niemi zżyli,
że nam zdaje się konieczne,
i daremno kto się sili
być sobą — to zbyteczne.
Czy zechce mi kto tłumaczyć:
nie rozumiem, co ma znaczyć:
ja nie zdaję sobie sprawy
z tego drżenia — z tej obawy,
co obsiadła moją pierś —
co wstrzymuje serca bicie
żywsze — co mi każe kryć
uczucia święte ognia,
wyśmiewa swobodną myśl. —
Zapał, marzenia dziecinne
jak lilie, białe niewinne
pognie,
połamie, podepcze —
rozpaczną myśl
szyderczo w ucho szepcze,