Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 015.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

atakować przewidujące wrony, które zażywają na miedzach i przykopach gnuśnego spoczynku, — ściga na

    liśmy okręt ów na oku. Pewnej nocy groźny korab wojenny przyczaił się w gdyńskiej zatoce w celu wyprania tamże koszul i gaci wilków morskich w falach, stanowiących kąpielisko warszawskiego, krakowskiego i lwowsko-poznańskiego pogłowia. Rankiem, uzbrojeni w słuszność naszej sprawy, wypłynęliśmy w nieustraszonej łodzi na wzburzone odmęty, dotarliśmy do pudła wyniosłej nawy i, wywoławszy kapitana z jego kajuty na pokład, zapytaliśmy z odpowiednim patosem, jakiem prawem przetrzymuje w ciemnicy swego okrętu nieszczęsnego Puka. Kapitan, w obliczu całej swojej załogi popadłszy w publiczne drżenie łydek, głosem zmienionym nie do poznania oświadczył, iż przebywa, w istocie, na jego statku od paru dni jakiś obcy Puk. Dodał na swoje usprawiedliwienie, że jest to istota tak mała, wątła i trzęsąca się ze strachu, iż marynarze, pozostający pod jego rozkazami, czerpią z jego widoku i sposobu zachowania się powód do nieustannego porykiwania ze śmiechu. Zakrzyknęliśmy z dołu najgroźniej, jak tylko można sobie wyobrazić, z żądaniem nazwania nam praw, które pozwalają na to, ażeby wolny pies był wtrącony w czeluście wędrownego statku. Odpowiedziano nam, iż tylekroć powołany Puk wałęsał się był samopas po drogach polskiego dostępu do morza, wobec czego porwany został przez marynarzy, którzy w bezmiarach swoich podróży i w bezkresach wypraw morskich z Gdyni do Pucka przepadają za istotami, przypominającemi im daleki, stracony ląd, chatę rodzinną i zapach domowego ogniska. Zagrzmieliśmy wówczas najgroźniejszą, a zarazem najniebezpieczniejszą z inwektyw, odziawszy ją w retoryczną formę zapytania: czy zadanie marynarzy sławnego trowlera polega na wyłapywaniu min wybuchowych niemieckich w bezdrożach morza, czy też na wyłapywaniu psów polskich na drogach lądu? Zdawało się wobec groźnej postawy marynarzy, zgromadzonych na pokładzie, że nastąpi pierwsza bitwa morska w zatoce Gdyni. Skończyło się na wzgardliwem wydaniu nam więźnia. Gdy wywleczono z czeluści wyniosłej arki mizerną posturę naszego przyjaciela, był on na ciele i na duchu godny