Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 017.jpg

Ta strona została skorygowana.

kamienna ścieżki pociąga i porywa ku dalekiemu krańcowi. Dosięgamy wreszcie brzegu płaskowzgórza i urwistych jego odkosów, porośniętych gęstwiną zarośli, dżunglą nadwiślańską, pełną dębiny, głogów, tarek, jeżyny, leszczyn i rokicin, oplątanych lianami dzikiego chmielu. Wabi nas w głąb tych pachnących gajów melodyjny przyśpiew trznadla, który słowika od biedy udaje. W półdrogi zastanawia tutaj głos srokosza, wykuwający prostacką śpiewankę, tajnie pamiętną sekretów młodych lat człowieczych. Oto jest brzmienie, zaopatrzone w magiczną moc przypominania najdawniejszych chwil dzieciństwa i uczuć tam zawartych, wzruszeń już nie naszych, już cudzych, już zeszłych, już zmarłych, już pogrzebionych na wieki i spoczywających kędyś w przeszłości zatartej, zadeptanej świętej pamięci dzieciństwa.
Ów głos małego ptaszka odchyla zasłonę ciemną, błonę, narosłą na źrenicach. Przez chwilę widać znów rodzinny dom, staw w zielonych szuwarach. Pachną nieistniejące już olszyny, szeleszczą liście drzew, których już niema... Śpiewaj jeszcze przez jednę maleńką chwilę, ptaszeczku leśny, o domu, rzece i zaroślach dzieciństwa... Lecz swojski wieszczek bugajów, strwożony pewnie naszem przyjściem i widokiem, przerywa jasnowidzącą piosenkę. Daremnie na nią wyczekiwać. Idziemy dalej.
Oto z zarośli, okrywających spadzistość, wywija się droga, zniżająca się w zakosy. Zawierzywszy jej, zstępujemy niżej i trafiamy na olbrzymią aleję, co zmierza na kraj świata, kędyś ku Wiśle w wierzbach nadwodnych, kędyś ku łęgom zawiśla, ku sinym lasom, polom, wsiom, białym miasteczkom i wysmukłym kościołom, które w dali zamglonej uśmiechają się swemi kolory pod chmurnem