Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 019.jpg

Ta strona została skorygowana.

od samej trawy biegną po tych starych pniach, czepiając się ich starej skóry i obrastając je wokół, rościochy, młode, tłustoliste, wieśniane witki, nowotne gałązki. Jakoby na roli starej a żyznej czerpią swe soki i wylewają naokoło zapach topolowy.
Wiwilga, dobrze kędyś schowana w tej prastarej a zarazem wieczyście młodej topolowej puszczy, dopytuje się swem melodyjnem gędzioleniem, śpiewnem natręctwem, — skądeśmy przyszli, pocośmy przyszli, czego tu chcemy? Pyta się po dziesięćkroć i postokroć, natrząsa się z nas i wyśmiewa. Wypomina nam tamtą swą siostrę, zabitą, o której śmierci spisane zostało podanie w «Popiołach».
Pusto w tej alei.
Nikogo!
Nikt tu, zda się, nigdy nie był.
Dwukołowa, zaniechana droga różowieje daleko w zielonej murawie i urywa się za ostatniem z drzew, jakby dosięgła końca świata. Murawa usiłuje zniweczyć ten wytwór ludzki, zatatrać jego ślad, zarównać, zagrzebać w sobie i w czasie. Gaje rozległe rozpościerają się na pochyłości płaskowzgórza, jak ramiona szerokie na krzyż przytwierdzone do topolowej alei.
Puk nie wie kogo tu teraz ścigać, na kogo wywrzeć myśliwską pasyę. Nieposkromionem naszczekiwaniem znieważa trznadle, siedzące wysoko, — ciska się, jak lew, na wróble, skoro, na obraz ciężkich pacyn, zapadają w wysoką trawę, — mężnie wskakuje w zarośla tarniny, nabijając się na kolce zdradzieckie, w pościgu za płoworudym, podśpiewującym drozdem. Ale lekkomyślny drozd dawno, może, nienagabywany w tem pustkowiu przez