Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 021.jpg

Ta strona została skorygowana.

kuł zwisłe nad brodą, Bóg wie kiedy goloną, wykopcone dymem tytoniu, mają kolor polny, rolny, pylny, jak zeschnięta, bita droga.
Pozdrowienie — odpowiedź. Powitanie wiejskie i bezużyteczne gadu-gadu o tem, co oczy widzą, a uszy słyszą, — no — i o jedynym temacie wiejskim, o jedle i napitku, o chlebie i słoninie, o nafcie i gorzałce, o cenach i kosztach. Kto w jesieni ziemię szturcha i kopie, gdy ona chce gnić i kisnąć, — kto rusza jej niezłomną spoistość, gdy się zrasta w ugór, — kto spycha wiecznie z miejsca jej ciężar straszliwy, — wywraca przemocą na nice jej potworną chęć spoczynku na zawsze, — nie ma czasu na postrzeganie piękności, jak my zza «zielonego stolika» przychodnie, którym dopiero wiosna oblicze ziemi odsłania. Ale — i cóż z tego? Nas piękność ponad wszystko uderza i zachwyca, więc o niej najchętniej mówimy. Mówimy, że przecudowna jest tutaj właśnie cisza, że to miejsce — to prawdziwy kościół boży dla milczenia, dla odosobnienia, dla pustki i odludzia.
Rzecze wieśniak:
— To teraz tak tu cicho. Ale było tu gwarno, jak na jarmarku, może i lepiej, jak na placu we Warszawie.
— Kiedy?
— Kiedy? A jak się tu goniły Moskale z Niemcami. Tu właśnie, w tej tu cichej alei bitwa była nad bitwami.
— W tej alei?
— Tu się dopadły. Z tamtej strony okopały się Moskale, a z tej szły Niemce. Bili się dniami, nocami. Aże jednej nocy wyleciały z rowów i tu się w najkrwawszej bitwie zczepiły.
— Widzieliście?