Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 063.jpg

Ta strona została skorygowana.

patrując się posępnemi oczyma apetytowi bruneta. Zdarzenia takie trafiały się w początkach epoki niepowodzeń. Z czasem ustały. Melancholijny kompozytor mógł sobie siedzieć, przeglądać krajowe i cudzoziemskie ilustracye, pogwizdywać i ziewać, nawet wykłuwać zakładowemi wykałaczkami swe prześliczne zęby, — nikogo to nie wzruszało, ani skłaniało do współczucia. Ubaldo drzemał, a raczej — o, obłudo! — udawał, że drzemie.
W tych rannych godzinach przyjaciele artyści, malarze, rzeźbiarze, muzycy, architekci, poeci, literaci, dziennikarze, młodzi profesorowie, rewoltujący przeciwko «prykom», nim sami zostali zakamieniałymi «prykami», — wszystek ów wrzeszczący świat «stałych» gdzieś, coś robił, albo, co prawdopodobniejsza, jeszcze się wylegiwał. Wyjątkowe to były wypadki, żeby o tej rannej godzinie którykolwiek z tamtej kompanii zajrzał do kawiarni. Na widok takiego przybysza ciepło radości przepływało przez stęskniony organizm lazzarona Fosci. Pewny był wówczas papieros, nie była «wykluczona» filiżanka fusów z tak zwanem mlekiem i nieodłączną skamienieliną briosza. Częściej, niż ktoś ze znajomych, zjawiała się o tej porze jakaś kobieta samotna, albo cudzoziemska panna, tkwiąca w familijnej gromadzie. Następowały wówczas nieuniknione uśmiechy i spojrzenia, długie, jak Via Appia. Wszystko kończyło się zazwyczaj wyjściem z kawiarni, spacerem po Via Appia, kołowaniem, głupiem przystawaniem i jeszcze głupszem nawracaniem bez powodu, aż do chwili obiadowej, kiedy już kiszki literalnie w struny skrzypcowe się skręcały.
Z czasem usposobienie personelu kawiarni tak dalece wyzbyło się wszelkiego ciepła, (z wyjątkiem Ubalda,