Istnieją miasta, na podobieństwo dzieci, «dobrze urodzonych», w szczęśliwej chwili poczęte, dla których rozwoju czyniono wszystko: Rzym, Wenecya, Paryż, Wiedeń, Berlin, Petersburg. Błota zamieniano na suszę, wbijając w nie tysiące dębowych słupów, burzono stare dzielnice i wznoszono nowe prospekty, jak Via Venti Settembre w Genui, przewiercano góry i rozsadzano skały. Warszawa należała do typu miast wydziedziczonych, spychanych z linii rozwoju. W jej rozroście, rozkwicie, monumentalności i pięknie znać dzieje jej niewoli. Naturalny rozrost tego miasta, sunący po wysokim brzegu rzeki, z biegiem tej rzeki wstrzymano i zatarasowano, wznosząc cytadelę, ażeby grozić buntownicy zupełnem w każdej chwili zniszczeniem. Centralny jej plac środkowy, niegdyś z pewną myślą nakreślony Plac Saski, zniszczono, budując na jego środku niepomiernie wielką cerkiew i nadmiernie wysoką prawosławną wieżę ciśnień. Stylowy, surowy w swych architektonicznych liniach gmach Towarzystwa Przyjaciół Nauk, dzieło i obraz wielkiej duszy Staszyca, skarykaturowano, czyniąc z niego obraz i monstrum duszy Rosyi. Miasto rosło samopas, pełzło na wsze