W śniadym dymie i w chmurach ponad morzem wyrosłych jesienne słońce połyska.
W gęstej kurzawie, wyrzuconej ze stepu, stratowanego przez kopyta tatarskich koni, mdłe światło gore.
Niezliczona ćma kruków, lecąca niby skrzydła czarnego anioła, napełniła szerokość niebieską i nad dzikiem krąży polem.
Głuchy tętent oddaje ziemia sucha.
Daleki zgiełk niosą wiatry.
Prawica najjaśniejszego, najwielmożniejszego Osmana, Mekki i Medyny cesarza, siedem monarchij i cztery kąty świata trzymająca, podniosła chorągiew w stronach dalekich.
Wrzask trąby zagrzmiał nad morzem, między lądami. Ciemnolice, posępnookie ludy rzuciły Eufrates, Nil, Dunaj. Nad Archipelagu zielone morze, między Tracyą i Azyi wybrzeżem, ponad Cyklady, Sporady, Salaminę, Eubeę i Samotrace padło hasło.
Z Kandyi, Lemnos, Samos, Chios i Rodos uderzyli we wiosła galer greccy żeglarze, ku Bosforu dążąc cieśninie.
Z czarnej Kemi, z nad kwiecistych grzęd Egiptu, wyruszył murzyn, fellach i kopt.