Ze spiekłej, skalistej pustyni, z suchych wąwozów puszczy libijskiej ciemny arab pomyka.
Z za nagich gór, z łożysk wichru, z pod bezchmurnego nieba, z okręgów suszy wiecznie płonącej wybiegł beduin, szerokobiałym osłoniony burnusem.
Ze stron, których deszcz nie nawiedza, brnie pod barwistym ciężarem garbaty wielbłąd, porożysty bawół i pracowity muł.
Seciny wołów ciągną szczękającą armatę.
Niedościgły rumak pustyni, co cienia drzew nie widuje, depce pachnący mrok w bukowych lasach serbskiej płaniny, pławi się w zimnych nurtach Dunaju, rozwiera nozdrza, wciągając jesienny wiater z za Dniestru, i w miękich łęgach Prutu lękliwe stawia kopyto.
Lśni nad pochodem plemion pyłem okrytych połysk złotego proporca.
Równemi korpusy dążą upierzone objagi janczarów. Błyska grot włóczni persa, kurda i ormianina.
Albańczyk, bułgar, bośniak i serb ściska w mściwej dłoni rusznicę, wecuje po nocy jatagan, handżar gotuje do ciosu.
Szepcąc modlitwę ku czci Allaha, zaprzysięga ku większej jego chwale przeszywać strzałą serca dzieci, z dymem puszczać ruskie i polskie wsie i do podwalin wyłamywać zamki po górach.
Sto kilkadziesiąt tysięcy cięciw czeka na strzałę.
Pożąda krwi zakrzywiona szabla, dżeryd-spisa, wielka włócznia i hak.
W pustce nocnej zanosi się daleko melodya dzika.
Śmieje się w dal surma, — kotły takt biją, — żądzę mordu podjudza tołumbas, brzękadło, żele i flet.
Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.