się stanę, niż oni wszyscy razem. Utrzymam, synu, w obręczy zachwyt ich dla siebie samych, czyli polską całość.
Syn u nóg na kolana runął.
W dłonie drgające od bólu księgę mu kładą.
W głuchem milczeniu słychać, jak serce łomoce.
Surowa twarz kanclerzowa od grozy skostniała.
Siwe włosy rozpacz zjeżyła. W oczach się iskrzy mróz śmierci.
Ściągnął rękę. Palce na księdze położył.
Uśmieszek cichej pokory klamrą mu usta okował.
Mówi głośno, wyraźnie:
— Na tę księgę przysięgam przed wami, jakom nie zamyślał o ujściu. Przysięgam, jako nie ujdę.
Wnet się rankor i niepomyślny animusz, — polskim obyczajem, — z gruntu odmieni i w łaskawość rozczuli.
Krzyczą poczciwie:
— Niech żyje hetman!
— By nas i zabić miał na tym placu, jego się trzymaj kto żyw!
— Nasz hetman!
— Tryumf przecie odprawował...
— Cary przywiódł...
— Z nim nama żyć i umierać.
Kołem go ciasnem opasali. Łzy w ich oczach. Uśmiechy.
Wyciągają dłonie...
Tedy czapkę naciśnie. Pierze sprostował. Znak każe podnieść. Buławę, żelazo wojenne w dłoń porwie.
Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.