Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.



Skoro tabor przystanął i, wbrew buławie, nie chciał dalej podążać, rozbiły ręce synowskie i ręce krewniaków namiot dla wodza.
Odpięli z ramion rycerze skóry lamparcie, niedźwiedzie i tygrysie. Rzucili je na ziemię i z nich łoże wodzowi usłali.
Siodło pod głowę złożyli.
Odeszli.
Już od dziesiątka dni bezsenna, spracowana głowa na wezgłowie upadła. Lecz do spoczynku daleko. Serce w piersiach szamotać się jęło, jakby nowy, — trzeci, — wewnętrzny wróg: to biedz w szalonym polocie, to nad jakowąś bezdenną otchłanią stawać i w grozie zacichać. Przygasła siła widzenia.
Niesen bardzo dziwny, na pół zapomniały, jakgdyby wieniec z tarniny okrążył kolcami spracowane czoło. Podła i mściwa siła rozpaczy na piersiach usiadła.
Chmurami kędyś w nocy pędzą dokoła taboru zgraje nieprzyjaciół, — męczeńska Polski korona.
Chmurami mkną purpurowemi, — nachylą się i w ciemność odlecą, — wiotkie sny.
Zdało się w jakowejś chwili, że od dzikiego w nocy zawycia pędzących tatarów wolno i lekko wydęła się