trzoną zadający śmierć. Nieustraszona myśl strzelała, przeszywając, z tych oczu. Namiętna czułość drży w ciele, kipiącem od ukropu krwi. Zdało się, że młodzian ten jeszcze słucha krzyku tłumów, które w nim swego pozdrawiają ducha, żądzę swej cnoty, zwycięzcę, — wzywają go na siodło wodza, — a on uśmiecha się nie do krzyku tego, lecz do krótkich westchnień, bojaźni pełnych, co się jeszcze nie spaliły do cna w głębokiej duszy przed walką.
Tam nieruchomo stojąc u kotary płóciennej namiotu, zawołał zdala:
— Hetmanie! Hetmanie!
Jęknie hetman:
— Gończe, — ktośkolwiek jest, — cóż przynosisz?
— Echo szczęśliwe.
— Niemasz dla mnie szczęśliwej wieści w okręgu ziemi.
— Podnieś się, serce hetmańskie!
— O wieczna walko! o walko! o walko! O wieczne czuwanie!
— Rozewrzyjcie się oczy na światło!
— Cóżbym jeszcze mógł ujrzeć?
— Spojrzyj!
— Czy nie zginął mój syn?
— Przypomnij, to przypomnij!
Strumień po ostrych, po rumianych i siwych pluszcze kamykach. Sepleniąc między korzeniami, w dół leci z tęgoboru, z pachnącej smołami góry.
Słońce w przezroczystym nurcie migota. Kąpie się w zimnej wodzie i bryzgi złotolite otrząsa.
Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.