sych, skąd złota sarna pomyka, — po bajorach, obrosłych rokitą, osędziałą od leniwej mgły, — aż do puszczy wielkodrzewów, gdzie ponuro chrząka żubr.
Na szyi i na ramionach chłód rosy rannej, oddech lasów, drzemiących z prawieka po stokach tatrzańskich gór, zimno zczerniałego śniegu, bryzgi wodospadów i ostre smaganie wichru.
W nogach skostniałość, jakgdyby stopy brodziły po wodą przesiąkłym mchu puszcz osędziałych, żywicą pachnących pod Pskowem, — i w słonych pianach fal, co chłoszczą piaski kaszubskie.
W ręku zaiste boska siła, jakgdyby siła śniąca przez wieki we wszystkich lasach Polski, Litwy i Rusi, leżąca w polach, puszczonych odłogiem w wieczystą dzierżawę dziewannie i wrzosowi, — w górach porosłych jałowcem i kosodrzewem, gdzie przez stulecia tajemnica samotności przebywa i nieskalane bytują żywioły.
Dłoń ściska złote wodze, strzymujące skoki jeleni. Lecz to nie skoki dzikich jeleni strzymuje dłoń, lecz nieposkromiony pęd, jelenie skoki, leśną, górską, w rozłogach zrodzoną moc własnego ducha, — żądzę, potęgę i samomiłość nieposkromioną swego plemienia.
Moc zadawania śmierci w tych wodzach — i moc patrzenia w grot strzały, której bełt na cięciwie śmierci.
Mętnieje sen...
We mgłach widać konie skrzydlate, wiozące Venus w złotogłów otuloną. Widać Parysa, związanego łańcuchem.
Podaje Venus urocza złote jabłko cudnej królewskiej synowicy.
Podparty na ręku patrzy Stefan król w rynek
Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.