Uderzałem nogą w glinę ziemi ruskiej i dźwigałem polskiem ramieniem, między kurnemi chatami, kiedy tego nie czynił nikt, zamki grube, jakoby rzymski kasztel Anioła, strzeliste, jakoby tatrzańskie skały, żeby pierś ludu tego bezpancerna w zamurzu kryć się mogła od pocisku, gdy runie z Azyi wróg. Brałem clavem belli i nie drżała pod ciężarem wojennego żelaza ręka moja. Szedłem przez życie Rzeczypospolitej granicami, tratując walecznych ludzi cudzych śmiertelne mogiły, bom Europę pchał w krainy dzikie. Nocą moją bezgwiezdną cwałowałem przez pola dalekie, gdzie trupy rozmiecione przezemnie, dziobie ptak.
Warneńczykowym szlakiem wpław przebywałem rzeki krwawe, któremi nie woda zafarbowana, lecz nieśmiertelna chwała wojenna mego plemienia się toczy. Była to moja własność jedyna, szczęście polskie zasłaniać, wolność naszą nieść daleko, a znak zdrowia Ojczyzny, buławę wojenną, pokazywać ku czci obcym plemionom. Jam wiedział! Byłem z sejmu polskiego, ze stolicy sprawiedliwości i wolności, od ludzi nieprzymuszonych posłaniec do ludów, które topór żelaznej pychy rąbie.
Śniłeś, że ziemię swoją, jak własnego ducha wojennym opasujesz rzemieniem i że brzeszczot jej do lewego przytroczyłeś boku, jak sobie.
Chciałeś lędźwiom ziemi dać siłę skoków lwa, a prawicę jej wyciągnąć do świata Marka Aureliusza z kapitolińskiej góry uprzejmym uściskiem...