Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Nierychło szczękną zawory, — zazgrzyta rygiel rzawy.
Znowu sień głucha, z której przeszywający oddech pleśni wieje, jak ze sklepów grobowych.
U końca sieni, — nareszcie, — owe zamczyste, znane, cedrowe podwoje.
Rozwarły się same przed gościem, — cicho, — wraz.
Sklepiona, głucha, wielka komnata.
W gotyckie okno księżyc świeci.
Na kamieniach posadzki smugi leżą świetliste.
Mdłe światło w srebrnem naczyniu połyska.
Pustka.
Cisza.
W głębi, pomiędzy dwoma filary z białego marmuru.
Na wzniesieniu szkarłatnem — stołek...
Postać...
Światło miesięczne, z okna spływając, na czarnych, kędzierzawych, krótko strzyżonych włosach lśni.
Płaszcz długi z jasnego atłasu grubemi fałdy spada na ziemię w blaskach łamanych.
Sandał czerwony przerywa świetlistą strunę poświaty.
Drzwi się zatrzasły.
Radość senna w sercu hetmańskiem, radość głęboka, niewysłowiona, radość kresu.
Oto już przyszedł...
Patrzą weń nieruchome królewskie oczy.
Spojrzenie ich żelazne, surowe, posępne.
Królewskie oczy widzą szmaty spękanych w boju