Rycerze w kupę się zbili w przednim kącie taboru, — ciurowie w poślednim.
Uszedł spodkolasia i chyłkiem z obozu zdrajca do wroga i sprzedał za pieniądz wieść o tem, co się dzieje w taborze, Kantymirowi.
Więc, jako skrzydła obłoków gradowych, poczną się rozciągać, rozwłóczyć, wytężać nieprzyjaciela zagony.
Czekał wróg nieomylnie, że ludzie w obozie jedni drugich czekanami wyrąbią, strykami wyduszą, jedni drugich szablami z ramienia rozsieką, jedni drugich porzną znienacka nożami, jedni drugich włócznią przebiją.
Aż o godzinie sobie wiadomej zacznie wróg bić ze strzelby, z janczarek, z samopałów w tył taboru, w spieszony lisowski ostatek i w polnego hetmana wytrwałą ochotnika chorągiew.
Im bardziej się wzmagała natarczywość napaści, tem okrutniej bestwiła się wewnętrzna wrzawa walki w tłuszczy oszalałej.
Ten i ów z rycerzy, spracowany niespaniem, chodem, bitwą i dziełem, ogarnięty paniczną rozpaczą i pozbawiony rozumu, wypadał w noc z rzędu wozów, gnał ku Dniestru, między staborzone, czyhające na zdobycz tłumy wołochów.
Najwyższy wszczął się tumult.
Huk strzelby i samopałów.
Tętent koni, ze stepu na obóz przypadających.
Ocknął się kanclerz ze snu twardego.
Siadł na posłaniu i rozważał — sen-li to jeszcze?
Usłyszał za namiotem krzyk, żeby zmniejszyć tabor wozów i małą kupą uchodzić.
Poznał Marcina Kazanowskiego głos.
Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.