Powtórnie ozwie się rada: — wszyscy z koni!
Konie batować!
I posłuchali wszyscy, jako rozkazu.
Kanclerz, zsiadłszy ze swego, ręką mu kark przez chwilę gładził...
A wraz rozparł się w nogach starych, szabli dobył, przebił nią bok i serce konia drogiego z mocą dawną, — na znak, że nie będzie uchodził.
Padł wierny koń.
Na przednich wsparł się nogach i zarżał ostatni raz waletę panu.
Lecz już nie spojrzał pan.
Już go nie słyszał.
Szedł w swoją daleką drogę.
A szedł w gronie coraz mniej licznem na kilkoro strzelenia z łuku.
Syn przy nim i towarzysze wybrani, — dusze polskie.
Kto jeszcze konia mógł dopaść, w noc uchodził.
Aż zostało towarzystwa dziesięciu mężów: Kazanowski Marcin, Bałłaban, Żółkiewski Łukasz, Potocki wojewodzic, Ferensbach, Silnicki i Strzyżowski rotmistrze, Maliński, Kurzawski i Złotopolski Abraham.
Syn hetmański jedenasty, hetman polny dwunasty, kanclerz trzynasty.
Tak we trzynastu, niedobrej liczbie, w odważną puszczą się drogę.
Prosili go towarzysze, żeby na koń siadł i uchodził.
Konia pojmanego z taboru syn mu przywiódł.
W milczeniu odtrącił strzemię, — przydając, — że miło mu będzie razem z takimi umierać.
Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.