jeszcze 30 rubli. Wynosi to jednak dwanaście godzin pracy dziennej, czyli wbrew wszelkim zasadom proletaryackim. Do widzenia...
Niepołomski siedział na »swym« fotelu w mieszkaniu państwa Pobratyńskich. Fotel ów stał w ciemnym zaułku niszy, tuż obok drzwi do kuchni, a naprzeciwko wejściowych. W sąsiedztwie fotela, czyli
karła«, mieściła się »serwantka« z wybitemi pół na pół szybami, zakurzony skarbczyk familii (szkło czeskie, fajans, flaszeczki, postumenciki, figurki świętych, garnuszki z napisami »Pamiątka z Częstochowy«, pudełka z firaneczkami, w których stare opłatki, a nawet książki — Choix de monuments... kilka powieści Kraszewskiego, trzy tomy »Biblioteki Warszawskiej« z roku 1856, »Meir Ezofowicz...«).
Obok szafki, pod prostym kątem do »karła«, »zajmowała miejsce«, według opinii zamężnej córki rodu i jej ironizującego męża, kanapa. Dzieje tego mebla musiały nie być wesołe. Okolice, przeznaczone do siedzenia, zapadły się były dawno i na czas nieograniczony, tworząc wgłębioną powierzchnię, która stykała się niemal z poziomem podłogi.
To zbliżenie prawdopodobnie dało asumpt Niepołomskiemu do przezwania kanapy »niemalstyczną« w jej niejako wiekuistem a przecie bezcelowem dążeniu do zetknięcia się, wsparcia i zjednoczenia w spokoju wiecznym z wymienioną — wyżej prostą — podłogą.