Cóż mogłoby być z nami, panno Ewo? Nie mogę Pani poślubić, gdyż mam żonę, z którą skuty jestem aż do tej chwili, kiedy żyć przestanę, albo kiedy ona żyć przestanie. Kocham — ach! — nie kocham, lecz czczę w Pani wcielenie czystości, uwielbiam ducha Twego, otaczam najgłębszymi honorami Twój honor. Jestem jak oficer, który ma powierzony sztandar armii. Mógłbym Cię kochać w tajemnicy, oszukiwać, zdradzać, podchodzić Twoich rodziców, może nawet, może nawet... Nie, nie będę Twoim kochankiem? Oddałem losowi moje szczęście, jak oficer zwyciężony oddaje szpadę nieprzyjacielowi. Nie zobaczę Cię więcej. Widziałem rozpacz i trwogę w oczach Twojej Matki, panno Ewo, i wziąłem samego siebie za gardło z okrzykiem: byłbyś ostatnim gałganem, gdybyś nie odszedł. A zresztą, — mówię całą prawdę: Matka Pani błagała mię żebym Cię nie gubił. Przyrzekłem, że się usunę. Usuwam się. Dlatego to, — niech Pani o mnie zapomni...
Może po latach życia, może po śmierci, jak poeta wierzy u »Boga w niebie, po wiekach wieków kiedyś spotkam Ciebie i tam przynajmniej odetchnę wraz z Tobą«... Czarowne, dziecięce złudzenie! Mój męski rozum wie, że nie spotkam przecie Pani »u Boga«, nie spotkam nigdzie i nigdy.
Oparłem przed chwilą na ścianie ręce, czoło, usta.
Szlochałem. Żegnaj! Pisałem w jednym z listów za dni szczęśliwych, kiedy jeszcze świeciła mi jutrznia nadziei, że proces wygram, — pisałem urywek z Otella... Jakże to dla mnie w tej chwili straszliwe wspomnienie! Wówczas, gdym to pisał, błąkała mi się w duszy obawa tej chwili. Dziś przyszła sama rzecz! W tej
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.