jeść zaczęła. Widziała, jedząc, błysk noża, leżącego ookb talerza. Ręka jej drgnęła, żeby go pochwycić i pchnąć w piersi siostrę Anielę. W głowie miała milczący wrzask namiętności skupionych w jedno. Coś w niej rozrywało się zwolna, jak powróz, na którym zawisł ciężar tysiąca pudów. Z pośpiechem, ale spokojnie zjadła obiad, włożyła kapelusz i, nie żegnając się z nikim, wyszła lekkimi kroki.
Niby przypadkowo wyszedł za nią tuż-tuż ojciec. Pokasłując i pomrukując, dreptał obok, plątał się to z prawej, to z lewej strony. W bramie coś tam zaczął mówić. Ewa nie słyszała, nie była w stanie słyszeć, co mówi do niej ten stary człowiek. Udawała, że turkot uliczny przeszkadza odróżniać słowa. Rzuciła spojrzenie w sposób przykry. Powzięła w siebie, jak przez mgłę wzrok rozmarzony, oczy zaczerwienione, pełne łez i uśmiech — żal.
Ale w niej nie było miejsca na przyjęcie tych uczuć.
Doznała podwójnej przykrości na widok twarzy i oczu tego człowieka obcego jej w tym momencie. Powiedziała jakieś zdanie, szereg szybkich wyrazów, o których nie wiedziała, czem właściwie były, i odeszła w swoją stronę.
Niosły ją nogi ulicami. Posuwała się, nie widząc ludzi ni rzeczy. Praca jej ducha polegała na opanowywaniu wybuchów świadomości. Wybuchy te możnaby przyrównać do nagłych ciosów halnego wiatru, który bije skrzydłami w ciszę nie wiadomo skąd, a znagła ustaje, nie wiadomo dlaczego i jakim sposobem. Serce zamierało, doznając wciąż ścierpnięcia śmierci. Ręce
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.