przedziwne życie ziemskie, które było radością czuwającego ducha i zdumieniem młodocianych oczu.
Upadła olbrzymia siła i skazana została na próżnowanie i zanik. Wykluczone było z tego obrębu wszelkie marzenie. Rzeczywistość, która była minęła, przewyższała wszystko, co mogłoby się zawrzeć w najśmielszem marzeniu. Ta rzeczywistość była odkryciem nowego świata, o którego istnieniu nie było wiadomo nic, nigdzie, nikomu. A teraz ta rzeczywistość, ta obiecana ziemia, przestała istnieć bardziej bezwględnie, niż znika sen po zbudzeniu. Były chwile, że Ewa szarpała ręką rękę dla utwierdzenia się w pewności, że wszystko, o czem myśli, jest w istocie, a ona wszystko dokładnie pamięta. To nie był sen. Wzamian nasuwał się dawniejszy świat. Tłoczyły się zapomniane rzeczy, sprawy, myśli z przed tamtego zdarzenia, z przed dnia spowiedzi i poznania Łukasza. Stały się teraz te rzeczy złowieszcze, a nieprzebłagane. Otoczyły duszę, jak zemściwy tłok szachrajów, którym prawo pozwala bełkotać o zyskach. A prawo to — nadał im Łukasz. On! Gdzież tu iść? Jak tu żyć?
Poprowadziły ją dokądś samopas błądzące kroki. Z podniesioną głową i z mgławicami źrenic w oczach, szła, dumając o sobie, jakby o czemś nazewnątrz bytującem.
— Kto ja jestem? Co ja czynię? — pytała samej siebie, zanurzając wywrócony wzrok w ciemności wewnętrze duszy. I odpowiadała samej sobie przez gęstą kratę wewnętrznych łez w tej rozmównicy opuszczenia:
— Jestem samotna, pogardzona dusza. Jestem
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.