to ja ci dałam. Gdyby nie ja, — nie byłoby cię tej chwili.
— To niech je sobie mama z powrotem zabierze — to życie! Jeśli tak należę do mamy, to niech mię mama zabije. Ach, żebyście wy mnie zabili, wy, dobroczyńcy!
— Ja po nocach nad tobą czuwałam, kiedyś była tylą kruszyną. A teraz, jakeś jest kobietą dorosłą, to ja mam iść precz od ciebie? Rozumiesz ty, co mówisz?...
— Nic teraz nie rozumiem.
— To ja też za ciebie pracuję teraz rozumem, tak samo, jak wówczas, gdyś miała pięć miesięcy i rok, i dwa, i dziesięć.
— Kiedyś wszyscy dorastamy, starzejemy się. Nikt nie jest dzieckiem przez całe życie od kolebki do starości. I mama niegdyś była dzieckiem... I ja już nie jestem dziesięcioletniem dzieckiem.
— Ale tego nie wiesz o życiu, co ja.
— A mama nie czuje nic z tego, co ja czuję. Ani najlżejszego drgnienia serca.
— I o tem wiem, co czujesz, bom przeżyła życie i także byłam zakochaną dziewczyną.
— Nie, nie kochała mama tak, jak ja.
— Skądże wiesz?
— Bo nie stałaby mama teraz nade mną, jak straszny kat. Straszny, bezlitosny kat! Mama to wygnała stąd Łukasza pod pozorem troski o mnie, dla mego — cha-cha-cha! szczęścia. Mama to może wymówić słowo, mamie to może przejść przez usta, zmieści się w piersiach, mamie! — to słowo: mu-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.