w taki sam sposób, jak była u niego. Rzeczy, które były w użyciu tego lokatora, ustawiła z pietyzmem. Po powrocie z biura, zamknięta na klucz, całemi godzinami zajmowała się czyszczeniem, myciem, podklejaniem tapet, malowaniem podłóg i t. d... aż doprowadziła ową izdebkę do stanu jakiejś niewypowiedzianej doskonałości i niewątpliwego uroku. Zmieniła to miejsce w świątyńkę, czy muzeum. Stare, tandetne graty stały się niemal piękne i dziwnie w swem prostactwie szacowne na lustrzanej podłodze, wobec nieskalanych ścian i przeźroczystych okien. Pokój ten pełen był zapachu kwiatów i subtelnych perfum. Na ścianach zjawiły się dwie ryciny niejako wydobyte z listów Łukasza Niepołomskiego, a po długich poszukiwaniach i za drogie pieniądze zdobyte u antykwaryuszów. Jedna z nich, — to Otello, zbliżający się w nocy do Desdemony, piękny sztych angielski, — druga, to portret Alfreda de Vigny. Nikt z domowników nie przekroczył ani razu progu tego pokoju. Doprowadziwszy go do stanu doskonałości, właścicielka zamknęła drzwi na klucz dla wszystkich bez wyjątku. Drzwi były zamknięte pod jej nieobecność. Nie odmykała ich również, gdy była u siebie. Sama sprzątała. Były tam książki, których mnóstwo chłonęła teraz, już to wypożyczone z czytelni, już nabyte. Miała w zamknięciu swe listy.
Żyła tak miesiącami w zupełnem odludziu, »nic nie mówiąc«, — to znaczy nie wyjawiając ani jednej sylaby olbrzymiej pieśni swej duszy, żyła na pustkowiu, jakby w celi, w lesie, czy niedostępnych górach.