— Kiedy?
— Za jakie dwa, trzy miesiące.
— A kiedy wrócisz?
— Wrócę, wrócę! I już na wieki...
Znowu począł głosić miłą prawdę:
— Ty jesteś szczęście!
A później pod najgłębszym sekretem i najbardziej cichym szeptem:
— Jesteś bardzo piękna...
Wstała ze swego miejsca. Patrzyła na niego z tajemniczym, a nowym uśmiechem. Nigdy jeszcze takiego nie widział.
Była cudowna. Wicher w mózgu... Straszna wola rozkoszy.
Włosy przybrały same szczególną postać i nadały głowie wdzięk niewysłowiony. Jedno złotolite pasemko osunęło się na policzek. Chciała odgarnąć. Poprosił oczyma i błagalnem skinieniem ręki, żeby zostawić tak, jak jest. Wtedy uśmieszek i nowa zorza wstydliwego rumieńca pod tem pasemkiem.
— Ewo, — rzekł, — już musisz iść...
— Prawda. Już muszę...
— Ósma godzina.
— Tak mi żal odchodzić. Strasznie dobrze u ciebie! Z tobą strasznie dobrze! Ach, jak jest z tobą...
— Będę pisał do biura. Idź teraz!
— Taka to gościnność...
Uśmiechnął się szyderczo. Ujrzała jego białe zęby. Wszystek drżał i tarł ręce. Twarz jego stopniowo stawała się surowa, szara, okrutna. Ewa zlękła się czegoś i stała przed nim pokorna. Znagła łkanie wyrwało się
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.