zamieszkiwaćby zechciał w tych stronach. Droga, obok której stały domy, wychodziła za ostatnim już nie w pole, lecz w najpierwotniejsze pastwisko miejskie czy wiejskie, porosłe najordynarniej jałowcem, stawała się rodzimą, krętą drożyną, a wreszcie w krzakach i wrzosach, jakby ze wstydu, ginęła.
W tej właśnie wygwizdnej dzielnicy, bliżej pastwiska, niż koszar, Ewa wynalazła mieszkanie dla Łukasza, kiedy począł do zdrowia przychodzić. Przez kilka tygodni niebezpieczeństwa, kiedy leżał w szpitalu, mieszkała na mieście (w pobliżu szpitala), najmując ciupkę od pewnej niezamożnej familii. Codziennie była przy łóżku chorego, opiekowała się nim, czytała mu, grała z nim w szachy i t. d. Kiedy dr. Wilgosiński zdecydował, że dzięki nauce, pacyent jest ocalony i pozwolił już myśleć o kuracyi poza szpitalem, Ewa zbiegała miasto wszerz i wzdłuż. Była na wszelkich schodach i we wszelkich izbach »pojedyńczych«. Nie była to sprawa łatwa znaleźć dwa pokoje nie połączone ze sobą, a w tym samym domu, z których jeden byłby w zupełności odpowiedni dla Łukasza, przychodzącego do zdrowia. Nareszcie w grudniu wyszukała w jednym z drewnianych domów owej zamiejskiej ulicy wszystko upragnione. Dla Łukasza najęła pokój duży, suchy, z szerokiem oknem południowem, wychodzącem na ogród i czyste pola, — dla siebie z drugiej strony domu wynajęła izdebkę, bardzo zresztą nizką, ciasną, brudną i podłą. Wszystko tam wymyła, wyczyściła, poszorowała. Zniosła rzeczy niezbędne i przed Bożem Narodzeniem w lektyce pod opieką lekarza przetransportowała chorego.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.